wtorek, 29 listopada 2022

Poszukiwanie cioci Franciszki - ciąg dalszy

Cmentarz Mater Dolorosa
 w Bytomiu

Dzięki pomocy PCK udało mi się ustalić dalsze losy cioci Franciszki Urawskiej, o której wspominałem tutaj: https://trojka.polskieradio.pl/artykul/2010486



Kontaktu z rodziną szukałem od kilku lat więc jest to dla mnie bardzo ważne wydarzenie. PCK udało się zdobyć informację, że Franciszka Urawska została zaadoptowana pod nazwiskiem STRZELECKA  i zmarła w lutym 1970 r. w Bytomiu. Była to dla mnie smutna wiadomość ponieważ cały czas wierzyłem, że uda mi się z nią spotkać w cztery oczy. Niemniej, po otrzymanym liście skontaktowałem się z biurem cmentarnym w Bytomiu, które udzieliło mi informacji, że w mogile pochowane są 4 osoby: 

Franciszka STRZELECKA ur. 09.04.1939 w Warszawie zm.10.02.1970 w Bytomiu (przed adopcją URAWSKA)
Stefania Strzelecka ur. 23 luty 1902 w okolicy Lwowa zm. 23 grudnia 1990 (przybrana mama)
Adolf Strzelecki ur. 22 maja 1908 w Busku (ZSRR) zm. 2 marca w Bytomiu (przybrany tata, od 1945 roku przebywał w Bytomiu, był repatriantem)
Arendarczyk/Adenarczyk Wilhelmina ur. 3 grudnia 1903 zm. 28 października 1991 (prawdopodobnie ciocia)
Cmentarz główny Mater Dolorosa Pole 7 rząd 12
Cmentarz był opłacony do 2011 a od 2018 widnieje kartka, że grób jest do likwidacji.
Grób opłaciła kiedyś Maria Blady

Nagrobek rodziny Strzeleckich
        oraz Wilhelminy Arendarczyk       
Franciszka Danuta Strzelecka











Wnętrze kościoła św. Trójcy
7 grudnia 2022 r. o godzinie 8 nad ranem byłem już przed cmentarzem w Mater Dolorosa w Bytomiu. Nagrobek znajduje się bardzo blisko kaplicy cmentarnej, więc nie było trudno go dostrzec. Oprócz informacji zdobytych z biura cmentarnego, na nagrobku znajdowała się również adnotacja, że Franciszka Strzelecka zmarła śmiercią tragiczną w szkole. Była to dla mnie bardzo ważna informacja, niemniej najpierw udałem się do pobliskiej parafii św. Trójcy, gdzie postanowiłem zdobyć akt zgonu poszukiwanych osób. Niestety okazało się, że w tej parafii jej nie znajdę i przede mną poszukiwania w około 20 parafiach. Udałem się do pobliskiej szkoły, która wskazała mi adres do Bytomskiego ZNP. Od razu się tam udałem. Otrzymałem informację, że sekretariat skontaktuje się z zarządem ZNP, który ustali, czy posiadają jakieś dokumenty dotyczące mojej cioci. Niemniej, zamiast przystąpić do szukania po omacku, postanowiłem odwiedzić lokalną bibliotekę publiczną, gdzie udało mi się znaleźć podziękowania przybranej mamy za udział w uroczystościach pogrzebowych córki, która pracowała w szkole nr 42.

Wycinek z gazety bytomskiej
z lutego w 1970 r.

Budynek szkoły nr 42
im. Ziemi bytomskiej


Był to strzał w dziesiątkę ponieważ od razu udałem się do wskazanej szkoły aby zdobyć informację na temat cioci. Tam otrzymałem informację, że w szkole doszło w 1970 roku do tragedii. Dyrektor szkoły oraz moja ciocia zatruli się tlenkiem węgla. Obydwoje zmarli. Niestety w szkole nic więcej nie wiedziano ponieważ kronika szkoły od wielu lat nie jest już prowadzona a z tamtych lat żaden nauczyciel już tu nie pracuje. Otrzymałem jednak informację, że szkoła należy do Parafii Najświętszej Maryi Panny (pomyślałem, że ciocia musiała mieszkać w okolicy szkoły) więc to może być dobry trop. Na miejscu okazało się, że również w tej parafii nie ma takiego nazwiska ani żadnego aktu zgonu poszukiwanych przeze mnie osób. Miałem ogromne szczęście ponieważ pracownica kancelarii parafialnej okazała się uczennicą mojej cioci, która w szkole nr 42 uczyła WF-u. Kobieta była wtedy w VIII klasie i skojarzyła, że Franciszka Strzelecka była związana z parafią św. Barbary. Od razu się tam udałem, niestety poza kucharką nie było nikogo, kto mógłby mi udostępnić księgi metrykalne. Miałem zatem trochę czasu ponieważ nie chciałem odpuszczać tego tropu. 
Udałem się do biura cmentarnego aby jeszcze raz przejrzeć dokładnie dokumenty, jakie tam się znajdują. Okazało się, że jest tam podany adres zamieszkania mojej rodziny. 







Dokumentacja cmentarna




Było to niedaleko więc od razu się tam udałem, zapominając o parafii św. Barbary. Pod tym adresem niestety od 30 lat (czyli od momentu śmierci ostatniego członka mojej rodziny) mieszka ktoś inny. Na szczęście w budynku znajduje się tylko 6 mieszkań - udało mi się spotkać ze starszą Panią, która okazała się koleżanką mojej cioci. Opowiedziała mi, że nikt nie ukrywał pochodzenia mojej cioci - wszyscy wiedzieli, że była zaadoptowana. Jedynie przybrani rodzice dodali jej drugie imię w dokumentach tj. Danuta i pod takim imieniem na co dzień funkcjonowała moja ciocia. Od sąsiadki dowiedziałem się również, że większość rzeczy z mieszkania zabrali sąsiedzi, którzy już nie żyją więc nie ma gdzie ani kogo zapytać o pamiątki po mojej rodzinie. Najbardziej zależało mi na zdjęciach...

Na szczęście nie zakończę w tym miejscu poszukiwań. Sąsiadka opowiedziała mi, że przybrana mama mojej cioci sprowadziła z okolic Lwowa swoje dwie siostry - jedna była już wdową i jest pochowana w tym samym grobie co reszta rodziny, a druga pochowana jest na tym samym cmentarzu tylko nazwiska już nie pamięta. Ale powinien pamiętać je inny sąsiad, którego niestety nie zastałem ale który ma na nazwisko Blady - czyli tak samo jak osoba, która kiedyś opłaciła opłatę cmentarną za grób mojej cioci. 

Tak czy inaczej nie kończę w tym miejscu swoich poszukiwań. Przede mną próba zdobycia kontaktu z potomkami trzeciej siostry, którzy mam nadzieję jeszcze pamiętają tę historię.

Tak jak wspominałem, jest mi przykro, że nie dane mi było poznać cioci w tym życiu, z drugiej strony dowiedziałem się, że ciocia całe swoje życie myślała, że jest sierotą z Powstania Warszawskiego - najwyraźniej tak miało być ponieważ gdyby znała prawdę, na pewno nie byłaby radosnym człowiekiem. 







piątek, 17 lipca 2020

Genowefa Wrzos z d. Sowińska i jej relacja ze zsyłki


Sporządzono w Teheranie w czasie od 20/VI -20/XX 1943 r.
Data sporządzenia tej relacji: 27. VIII 1943 r.

-1-
Relacja spisana z Wrzos Genowefą
Mój mąż jest st. sierżantem i został internowany na Węgrzech.  Mieszkaliśmy w Skolem pow. stryjskiego. 29.VI.40 r. zostałam wraz z synami - Ryszardem ur. 1930 r. i Stanisławem ur. 1932 r. – wywieziona do Rosji. Z rzeczy pozwolili mi zabrać tylko dwie walizki. Żadnego naczynia nie dano wziąć, ledwo wyprosiłam żeby mi  pozwolono wziąć kubeczek dla dziecka. „Wsio połuczitie na miestie” – tak odpowiadali na moje prośby. W wagonie towarowym, do którego nas załadowano, znalazło się 50 osób, w tym 20 dzieci.  Gorąco, zaduch /w wagonie trzeba było urządzić prowizoryczny ustęp/, ciasnota towarzyszyły nam przez całą drogę. Wodę dawano bardzo rzadko, trzeba było stale błagać konwojentów o odrobinę wody dla dzieci, które aż płakały tak im się chciało pić. Samemu wody nie można było przynieść, bo z wagonów nie wypuszczali. Jedzenie dawano zawsze nieregularnie – i zawsze w nocy.
Po 18 dniach przyjechaliśmy do st: Asino obł. Nowosybirskiej. Zaprowadzono nas na teren dużego łagieru, opróżnionego z więźniów sowieckich na nasze przybycie.  Łagier położony był w lesie, na polanie znajdował się tylko jeden bardzo duży drewniany barak. Umieszczono w nim do 5. 000 osób. Wieczorem znaleźliśmy się wreszcie pod dachem. Padał silny deszcz, dzieci były do nitki przemoknięte, głodne i płakały. Nie miałam czym ich nakarmić i tak ułożyłam spać. Całą noc przesiedziałam nad dziećmi, zgarniając z nich garściami pluskwy, których były miliony. Niektórzy powłazili w worki, zawiązując je sobie pod szyją i tak spali. Ogromne szczury biegały z łoskotem po ludziach i rzeczach.
Nazajutrz popędzono do pracy. Wszystkich – mężczyzn, kobiety i dzieci od lat 12-tu. Udało mi się zostać w domu z powodu choroby.  Ryś musiał pracować, woził nawóz. Warunki pracy w lesie przy wyrębie byłby b. ciężkie. Błoto po pas i komary, przed którymi nie było żadnego ratunku.
Po 2 tygodniach wybuchł na posiołku bunt. Wszyscy zebrali się, żądali by wyszedł naczelnik NKWD, krzyczeli. Naczelnik NKWD wyszedł blady i przestraszony.  Spytał, czego żądają. Wówczas wszyscy zaczęli mówić, że są głodni, nie mają mleka dla dzieci, że żądają, aby im zwrócono wolność i odesłano do domu, bo bez powodu żadnego powywozili na głód, nędzę i chorobę. Naczelnik przeraził się, że go zabiją. Zatelefonował do Nowosybirska po wzmocnione oddziały striełków. Aresztowano wówczas dużo osób. Zostawiono w Asinie tylko 300 rodzin, a resztę wywieziono do innych miejscowości. Mnie z dziećmi przewieźli do Swierdłowskiej obł., rejon Syrowski lesouczastek Nowogródki.
Na tym uczastku warunki nie były lepsze. Pracowaliśmy w lesie przy budowie fabryki amunicji. Do miejsca pracy mieliśmy 15 km. Czasami wozili kolejką, ale najczęściej to trzeba było iść pieszo. Wychodziłam o 3 rano. Jesienią brnęliśmy w błocie, zimą zapadaliśmy się w śniegu. Dzieci zostawały w baraku bez żadnej opieki. Żyliśmy chlebem i wodą, dostawałam 800 gr.,  a na dzieci po 400 gr. Rzeczy do wymiany nie miałam. Dzieci nie raz głodne szły spać.
-2-
Dzieci powyżej lat 12-tu zmuszane były do pracy.  Zwalniano te, które chodziły do szkoły. W szkole prowadzono agitację komunistyczną dzieci wykazywały jednak dużą odporność. Po polsku dzieci nie uczyły się zupełnie.
Komendant urządzał zebrania, na których chciał nas przekonać, że do Polski nie wrócimy, abyśmy myśleli o zagospodarowaniu się tutaj, starali się pobudować i t.d. Gotfried Franciszek ze Lwowa głośno mówił, że nie trzeba było nas wywozić z Polski, to go aresztowali.
Wszystkie dzieci cierpiały głód, nędzę, marzły bez ciepłego ubrania. Dzieci rosyjskie były też w złej sytuacji. Widziałam w jaślach maleństwa, które wszystkie były wychudzone i miały angielską chorobe, brzuszki tylko im sterczały, jak banie.
Po amnestji wraz z 6-ma rodzinami polskimi wyjechałam na Południe.  Placówka polska w Czkałowie (ob. Kazachstan)  skierowała nas do Buchary. Buchara (ob. Uzbekistan) odesłała do Czardżou (ob. Turkmenistan). W Czardżou załadowano nas na parostatek  i zawieziono do Nukusu (ob. Uzbekistan) i dalej do Czymbaju (ob. Uzbekistan).   Z Czymbaju wysłano do kołchozu Stalin. W kołchozie wpakowali nas do kibitki po baranach bez okien i drzwi. Gliniana podłoga i ściany, niski sufit. Poszliśmy do pracy przy zbiorach waty.  Za 2 tygodnie zarobiłam z Rysiem  1 kg. kartofli  i 1,5 kg mąki. Nie było co jeść i nie miałam nic do wymiany. Po 5-ciu tygodniach otrzymaliśmy rozkaz wyjazdu z powrotem. W listopacie 1941 r. przyjechaliśmy znów do Buchary.
Droga powrotna bażami po Amu-Darii. Zimno, śnieg, dzieci chorowały, było kilka wypadków tj. utonięć dzieci, które poślizgnęły się na pokładzie i wpadły do wody /barże nie miały poręczy/. Jedzenia mieliśmy wystarczającą ilość, gdyż polska placówka zaopatrzyła nas na drogę.
W Bucharze skierowano nas do kołchozów. Znalazłam się z dziećmi w rej. Rometańskim??????? s/s. Czelangu k/z. „Stalin”. Mieszkaliśmy znów w glinianych lepiankach. Za pierwsze miesiące pracy dostawałam zboże, ale już w maju 1942 r. nie wypłacono żadnych zarobków. Pewnego razu kołchoz dał po 2 kg. otrębi, radość była ogromna, bo dosłownie nic nie było do jedzenia. Zbierałam trawę na polu, koniczynę i tym karmiłam dzieci. Czasami udało mi się skraść trochę makuchów. Tłukłam na mąkę i z tego piekłam placki. Ryś zachorował na tyfus. Miesiąc leżał w szpitalu.
Przez kwiecień i maj 1942 r. pracowałam w szpitalu w Romstanie??????. Szpital utrzymywany był w czystości, ale był absolutny brak lekarstw i wszystkie choroby leczono w jednakowy sposób. Chorych karmiono bardzo źle.  Dostawali 400 gr. chleba i 2 razy po ½ l. zupy postnej i rzadkiej.  W szpitalu znajdowało się stale dużo obywateli polskich.  Placówka polska ich dokarmiała. Powodowało to stałe awantury z chorymi rosyjskimi, którzy się czuli pokrzywdzeni i na każdym kroku akcentowali niechętny stosunek do Polaków.
Sytuacja dzieci po rejonach była wręcz tragiczna.  Pracującym w kołchozie wypłacano po ½ kg. mąki na tydzień, żywiono się więc trawą.  Wiele dzieci pracowało przy zbiorze waty. Śmiertelność wśród
-3-
matek była duża, wśród sierot jeszcze większa.
Kmiciowa Maria, z którą razem mieszkałam urodziła dziecko. Dziecko było przeraźliwie chude, małe, prawdziwy kościotrupek. Po miesiącu dziecko umarło. Matka była tak wycieńczona, że nie posiadała pokarmu i nie miała czym go nakarmić.
W czerwcu 1942 r. zaczęła pracować w polskim sierocińcu k/z. Stalin. Ze wszystkich stron matki przyprowadzały dzieci, sieroty same przychodziły z kołchozów lub sowieckich dietdomów.  Dzieci przychodziły w strasznym stanie – obdarte, nędzne, istne szkielety.
W sierocińcu śmiertelność była ogromna. Dzieci chorowały masowo na pellagrę.  Chowano po 3-4 dzieci dziennie. Organizmy dzieci były tak wyniszczone, że nie można ich było uratować. Gipkowa Maria straciła 4-ro dzieci, jak przyszły do sierocińca, były opuchnięte z głodu.
Moich synów oddałam też do sierocińca, bo nie miałam czym ich karmić. Myślałam, że jeżeli nie uda nam się wyjechać, jako rodzinie wojskowej do Iranu, to może choć dzieci moje wyjadą z sierocińcem. Wolałam rozstanie choćby na zawsze, byleby nie widzieć ich wzroku, gdy mnie prosiły o kawałek chleba, którego nie miałam.
4.IX. 1942 r. wyjechałam z synami do Aszchabadu (ob. Turkmenistan) wraz z grupą rodzin wojskowych, spóźnionych do ewakuacji.
Do Aszchabadu w styczniu 1943 r. przyjechały dzieci z Pawłodarskiej obł. Między nimi byli Kezik Paweł  ur. 1932 r. i Kezik Piotr ur. 1926 r. Chłopcy przyjechali wprost z rosyjskiego dietdomu w Irtyszaku. Zapomnieli zupełnie mówić po polsku, byli niesubordynowani, Paweł klął po rosyjsku i rozpoczynał bójki. Byli tak wygłądniali, że rzucali się na jedzenie, co wywoływało śmiechy i żarty pozostałych dzieci. Piotr był zupełnie anormalny- myślał tylko o jedzeniu /zjadał po 5-7 porcyj zupy/ - chodził zapatrzony w dal, z dziećmi się nie bawił, był tchórzliwy, mówił od rzeczy. Ciągle wspominał o dyrektorze, który jadł wieprzowinę, a do kotła dla dzieci wrzucał zdechłą koninę. Według opowiadań Pawła jak też i samego Piotra w dietdomie chłopcy rosyjscy znęcali się w niemożliwy sposób nad Piotrem. Bili go, odbierali mu jedzenie, śpiącemu przykładali do nóg płonącą watę. Tak więc zgłupiał Piotr. Obecnie znacznie się poprawił i ślady nienormalności powoli mijają.
12. III. 1943 r. zostałam wraz z innymi wychowawczyniami sierocińca w Aszchabadzie aresztowana za odmowę przyjęcia paszportu sowieckiego. Z więzienia, po otrzymaniu wyroku, skazującego na 2 lata, skierowano mnie do kolonii karnej w tymże Aszchabadzie.
W kolonii było około 300 dzieci rosyjskich w wieku od 8 – 16 lat z Aszchabadu, Czardżou, Nary???? A nawet z Moskwy i Leningradu /element ewakuowany w związku z wojną/. Dzieci te miały wyroki od 3 miesięcy do 7 lat za „progał” i kradzieże. Byli chłopcy po 8 lat z wyrokiem na 3 lata. Był to element w większości zwyrodniały, bandycki. Okradali nad z jedzenia w sposób nadzwyczaj zręczny. Raz w nocy wkradli się do naszego baraku przez okno z nożami/ każdy z nich
-4-
miał nóż, choć regulamin łagieru surowo zabraniał/ i okradli nas terroryzując dyżurną. Pośród wielu tych chłopców, wielu już pracowało na roli w ?????????????? i  jako traktorzyści. Chłopcy pracowali razem z nami i przędli watę. ?????????? była dla nich trochę niższa.  Przy wypełnieniu normy – 800 gr. chleba, poniżej normy 400 gr. W stołówce po 2 razy dziennie  po ½ litra postnej zupy.
Pośród chłopców zdarzały się wyjątki – spokojni i uczciwi.  Do Bohnaskiej?????????? przychodził 10-letni chłopiec.  Dzieliła się z nim jedzeniem, jakie otrzymywaliśmy z sierocińca. Miał 3 lata za kradzież na bazarze – z głodu. Opowiadał, że ojciec był Polakiem. Chłopcy naogół mało o sobie opowiadali. Bali się mówić.
Władze kolonii rozprawiały się z dziećmi w sposób bezwzględny. Po prostu striełki tłukli je. Nikt nie zajmował się ich wychowaniem i wykształceniem. Kiedyś malec 8-letni  zapytał nas, za co siedzimy. Odpowiedziałyśmy, że za kradzież.  „A ja za nieprzyjęcie paszportu sowieckiego” Powiedział nam z zadowoloną miną.
21. VII. 1943 zwolniono mnie z kolonii i wyjechałam wraz z sierocińcem do Iranu.

/-/ Genowefa Wrzos
Spisała Irena Wasilewska????
ref. Ambasady R.P.

Stwiedzam autentyczność podpisu Genowefy Wrzos

 na oryginale i zgodność oryginału z kopią.






*Opracowano na podstawie dokumentu:

sobota, 20 października 2018

Z Lebanonu do Wieliszewa

         Dnia 14 października 2018 roku udałem się do oddalonego o godzinę drogi od Warszawy, Wieliszewa. Miejsce to było do tej pory owiane dla mnie legendą. We wspomnianej miejscowości, pół wieku temu miały mieszkać dwie przyrodnie siostry mojego dziadka. Genowefa oraz Maria Sowińskie. Udałem się we wspomniane przez rodzinę miejsce. Ciocie miały mieszkać tuż przy stacji kolejowej.  Po dojechaniu na miejsce, zapytałem pierwszego spotkanego przez mój wzrok mieszkańca, czy nie kojarzy postaci, która znajduje się na trzymanej przeze mnie fotografii. Na zdjęciu znajdowała się ciocia Genowefa z lat młodości(fot.).  Kobieta okazała się być Panią Goliszewską. To był mój szczęśliwy dzień, ponieważ kobieta, będąc na swoim podwórku, wskazała na sąsiednią posesję. Mało tego, to właśnie ona pomagała im w ostatnich latach jej życia. Wypytywałem o wszystko. Dowiedziałem że że we wspomnianym domu mieszka obecnie ktoś niezwiązany z moją rodziną. Ciocie oddały budynek koleżance, która nie była do końca uczciwa. Ona z kolei oddała dom córce a podwórko sprzedała osobie prywatnej. 


Starsza Pani opowiedziała mi, że kiedyś do sąsiadek przyjechał z Londynu, syn Genowefy, Ryszard Wrzos. Bardzo dobrze pamiętała kiedy odwiedził dom sąsiadów a następnie pił napoje procentowe z jej mężem.

"Pani Laskowska" oraz "Pani Wrzos" bo w takiej formie opowiadała o nich ich sąsiadka były to córki Jana oraz Katarzyny z domu Rogal Sowińskich. Urodziły się w Parysowie w I dziesięcioleciu XX wieku. Maria Laskowska była żoną wysokiej rangi urzędnika, który doczekał swych ostatnich dni przy boku małżonki. Genowefa Wrzos była w podobnej sytuacji, z tą różnicą iż życie poniosło ją na daleką Syberię(została zesłana razem z dwójką synów widocznych na fotografii). Następnie przebywała w Libanonie a także na Węgrzech. Mąż Franciszek przebywał w niewoli  m. in. na terenie dzisiejszej Austrii. Dzięki PCK rodzinie udało się połączyć. Synowie zostali wywiezieni do Anglii razem z matką, która powróciła do Polski aby tutaj dokończyć swego żywota. Mąż pochowany jest gdzieś w Warszawie. Jedyną osobą, która wie, gdzie może znajdować się jego grób jest syn Ryszard, stąd też moje intensywne poszukiwania w Londynie, celem nawiązania kontaktu).


Następnym krokiem w mojej niedzielnej wycieczce był cmentarz. Grób Marii, Mariana oraz Genowefy był bardzo zaniedbany. Zabrałem się do porządków. Efekt końcowy można zobaczyć na zdjęciach poniżej.








fot. Marian Laskowski








Rodzina nie posiada wielu informacji na temat tych dwóch, jak i pozostałych sióstr oraz braci z pierwszego małżeństwa mojego pradziadka. Cieszę się iż udało mi się po tylu latach odnaleźć ich mogiłę. Na pewno będę je teraz odwiedzał.

piątek, 22 września 2017

Kiernożyccy-Litwa

Bohdan Stanisław Krasnodębski-->Teofila Krause--> Julianna Kiernożycka

W miesiącu lipcu tego roku miałem niesamowitą możliwość odwiedzania praktycznie codziennie Lietuvos valtybes istorijos archyvas i tam poszukiwać krewnych mojej prapraprababci Julianny Marianny Kiernożyckiej. Przed pierwszą wizytą wiedziałem że:
Wyszła za mąż pod Warszawą a urodziła się ok 1818 roku w Foluszu na granicy dzisiejszej Polski oraz Litwy. Dokumenty w Polsce to m. in. 
-akt małżeństwa z 1848 roku Jana Kiernożyckiego(s. Antoniego i Anieli z Życkich), który  urodził się we wsi Opuszała w parafii Preny(Prienai). Małżeństwo zawarte w  Suwałkach
-akt małżeństwa  z 1844 roku Antoniego Kiernożyckiego(s. Karola i Anieli z Życkich), który urodził się we wsi Opuszała w parafii Preny(Prienai). Małżeństwo zawarte w  Suwałkach(miastem w którym mieszkał były jednak Sejny). 

Miejscowością, w której urodziła się moja prapraprababka okazała się oczywiście Opuszała, znajdująca się na terenie dzisiejszej Litwy w okolicy Prienai.

Tegoroczna wizyta w archiwum wreszcie rozwiała wszystkie moje wątpliwości i tak oto:



Około 1798 roku na świat przychodzi Jan Antoni Karol Kiernożycki(syn Jegomości Mikołaja Macieja Michała oraz  Elżbiety Maryanny Kuprewicz  (zm. 17 lutego 1842). Bierze sobie za żonę  Jaśnie Panią Angelę Życką ur. ok 1795 w Wilnie, córkę Jaśnie Państwa Józefa i Marianny Gicewicz(zm. 18 marca 1834) Obydwoje pobrali się i zmarli w Opuszale, niedaleko Prienai. Obydwoje są zapisywani jako "szlachetnie urodzeni" Ich dzieci to:
-1822 Anna Julianna(moja Julianna Marianna)
-1825 Antonina Zofia
-1828 Jan Felicjan oraz Augustyn Antoni Bartłomiej(z bliźniaków)

Drugim synem Mikołaja oraz Elżbiety jest:
Jan Antoni Kiernożycki ur ok 1795 roku  oraz jego małżonka Anna z Baryków ur ok 1790 roku:
-1818 Antonina Jadwiga(jako panna porodziła w 1839 Piotra Karola mał. z Antoniną Miklaszewską-1864)
-1820 Petronela Antonina(zm. 10.4.1840)
-1822 Józef Longin(mał. z Krystyną Mikuszewicz)Petronela Elżbieta(1846), Pelagia(1849), Franciszka(1851),Wiktoria(1854), Teofila oraz Antonina(1856-z bliźniaków), Józef(1859)
-1824 Laurentyn Aleksander(mał. z Agnieszką Niewiadomską c. Józefa i Marianny Gicewicz)
-1826 Franciszka (zm.15.11.1840)
-1828 Klemens Ignacy
-1836 Elżbieta (zm. 12.11.1840)
-ok. 1820 Jerzy (mał. z Wiktorią Jakutowicz c. Piotra i Tekli Dąbrowskiej) Apolonia(1860)
 A trzeci to:
Józef Kazimierz Kiernożycki ur ok 1798
z Weroniki Hryniewicz (ur 1810)
- 1834 Piotr (mał. z Anna Lewandowska c. Piotra i Elżbiety Zawłowskiej) Agata(1856), Magdalena(1858), Andrzej(1860 mał. z Magdaleną Kleyzą c. Magdalena(1890)), Józef(1864),Józef Jan(1867) mał. Gertruda Jerzy (1893))..
-1839 Maryanna Romaldyna
-1845 Józefa Małgorzata(chrzestna Anna Eyssmont- zm.1887)
-1847 Ignacy Tadeusz(zm.1854)
z Katarzyny  Gibownej( ur ok 1800 córka Jana i Rozalii Paszkowskiej zam w Grodnie)
-Kazimierz+Agata Sabolewska(z Michała i Maryanny Maruzow) Józef(1849), Ewa(1850-1851), Andrzej(1853 mał. Anna Rukos)),Paweł(1856) mał. z Anną Bokunas) Antoni(1883).Paweł(1887), Anna(1893)),Anna(1862), Kazimierz(1865) mał. z Agatą Janinos- Katarzyna(1893)).




Elżbieta zmarła w 1821 a Mikołaj w 1824 w okolicy Opuszały.
W tej gałęzi mam do czynienia z mnóstwem przypadków, kiedy to panny zostają matkami.
Ciekawostką jest informacja przy akcie urodzenia pewnej krewnej mojej przodkini.
Otóż nakazem sądu jej imię w 1939 roku(miała wówczas prawie 50 lat) zostało zmienione z Magdaleny na litewskie Ona.
Odbyłem podróż do Prienai. Niestety tam już nie ma nikogo o tym nazwisku(poza jednym mężczyzną z którym niestety nie udało mi się porozmawiać). Muszę jeszcze kilka razy odwiedzić archiwum aby odnaleźć osoby o tym nazwisku które metryką są bliższe teraźniejszości.

W Prenach znajduje się przepiękny stary cmentarz, na którym istnieje mnóstwo nagrobków w języku polskim. Brak tam niestety Kiernożyckich.

Wycieczkę do Prienai odbyłem w niedzielę. Miałem możliwość porozmawiać z kościelnym, który niestety nie kojarzył nikogo o nazwisku, które tam poszukiwałem.

sobota, 16 września 2017

Warszawa-poszukiwania

Witam. Od razu przechodzę do sedna mojej sprawy.

 tak się stało iż moja ciocia została adoptowana przez  „lekarza z Saskiej Kępy”.  Były to lata 40 albo i nawet 50.  Posiadam odpis z księgi Domu dziecka przy Szpitalu Dzieciątka Jezus  O. Baudouina, który stwierdza że miała na Imię FRANCISZKA  (Urawska) oraz urodziła się w kwietniu  1939 roku. W ciągu 6 lat była w 4 różnych domach dziecka(ostatni znajduje się przy metrze Marymont skąd została na pewno adoptowana).  I tutaj trop się urywa. Kontaktowałem się ze wszystkimi możliwymi instytucjami(archiwa, urzędy etc.) i niestety w dokumentach znajduje się luka za lata 30-60 więc odnaleźć tą osobę poprzez możliwość „formalną” praktycznie nie istnieje.  Próbowałem również W USC odszukać osoby urodzone pod tą datą albo nawet i imieniem, niestety istnieje ustawa o ochronie danych osobowych. Wspomniana osoba miała siostrę bliźniaczkę,  która zmarła w Domu dziecka, mając niespełna  pół roku. Z góry dziękuję za wszelkie podpowiedzi. Zdaję sobie sprawę  że starsze społeczeństwo Saskiej Kępy nie posiada kontaktu z FB, dlatego proszę o wszelkie podpowiedzi, z kim mógłbym porozmawiać.  Na zdjęciu kobieta po lewej to mama Franciszki(może wrodziła się w mamę).  Nie szukam tej osoby dla spadku czy rozdrapywania tej starej historii. Chciałbym tylko zawieźć ją na grób matki i wytłumaczyć dlaczego jej losy potoczyły się tak a nie inaczej. Sama poszukiwana na pewno wie że była w Domu Dziecka ponieważ została adoptowana co najmniej w wieku 7 lat. tel.  48 510 636 155

środa, 4 stycznia 2017

Podsumowanie 2016

Na początku wypadałoby przeprosić za tak długą ciszę. Niestety zaraz nastąpi następna więc może o nich zapomnijmy.
Na dzień 1 stycznia 2017 roku w drzewie mam 1166 osób. Tradycyjnie chciałbym teraz przedstawić wszystkich moich przodków. Pogrubioną czcionką oznaczyłem nowo przybyłych:

rodzice:

Barbara i Mirosław Jan Korgol

dziadkowie:
Wanda i Stefan Sowiński
Barbara Stanisława i Władysław Korgol

pradziadkowie:
Katarzyna i Jan (Katarzyna Rogal) Sowiński
Anna i Józef (Aleksandra Całka) Jedynak
Stefania i Bohdan Stanisław Krasnodębski
Antonina i Edward Korgol

prapradziadkowie:
Agnieszka i Jakub  Sowiński
Marianna  i Marcin/Mateusz Kot
Marianna i Szczepan Jedynak,
Paweł(Krystyna Karczmarczyk) i Józefa(Mateusz Niemiec) Obłoza
Teofila i  Józef  Krasnodębski 
Karolina i Paweł Kasprzak
Stanisław (Józefa Kwiatkowska)i Franciszka Korgol
Konstancja i Konstanty i Urawski

2xpradziadkowie:
Wojciech i Józefa Rusznica
Antonina i Wojciech Romanowski
Marianna i Józef Urawski
Mikołaj(Marianna Mokrawicka,Agnieszka Kowalska)i Madalena Korgol(...)
Ewa i Jan Łubian
Marianna i Franciszek  Sowiński
Jan i Franciszka Kot
Marianna i Marcin  Szostak
Julianna i Bartłomiej Jedynak
Julianna i Teofil Krause
Franciszka i Wojciech Kasprzak
Balbina i Onufry Brzostowski
Franciszka i Jan Osiński
Antonina i Józef Krasnodębski 
Marianna i Kacper Rogowski 
Karol i Rozalia Obłoza

3xpradziadkowie 
Jadwiga i Stanisław Karwacki
Ludwika i Wojciech Sowiński
Magdalena i Antoni Osiak
Maryanna i Józef Jedynak
Katarzyna i Roch Osiński
Marianna i Bartłomiej Larkiewicz
Małgorzata i Antoni Urawski
Julianna i Józef Brzostowski
Franciszka i Szymon Ziarek
Ewa (Jan) Korbul
Julianna i Jan(Marianna Jozwicka) Romanowski
Maciej i Marianna Gąska
Jan i Marianna(Jan Romanowski) Józwicki
Dorothea i Adalbertus Krasnodębski
Alojzy Gonzaga Apolinary i Magdalena Anna Marianna Krauze
Marianna i Antoni Kasprzak
Magdalena i Joachim Węgrzynek
Helena i Szymon Łubian
Zofia i Jan Zwierz
Józefa i Wojciech Kot
Marianna i Piotr Piętka
Katarzyna i Piotr Szostak
Józefa i Teodor Zawadka
Ewa i Kacper Obłoza
Bogumiła i Wawrzyniec(Elżbieta Nakonieczna) Majewski
Małgorzata i Tadeusz Rusznica
Marianna i Mateusz Kuśnierczyk

4xpradziadkowie 
Marianna i Jan Ziarek
Wiktoria i Błażej Józwicki
Małgorzata i Andrzej Sierański
Rozalia i Kazimierz Sowiński
Ewa i Krzysztof  Korgol
Katarzyna i Antoni Marcinkowski
Zofia i Jan Urawski
Marianna i Kazimierz Zackiewicz
Tekla i Łukasz Romanowski
Wiktoria i Roch Józwicki
Tekla i Benedykt Wasielewski
Weronika i Maciej Krasnodębski
Marianna i Józef Wegner
Teresa i Wacław Krauze
Marianna i Wojciech Idzikowski
Małgorzata i Jan Kacprzak
Zofia i Szymon Kordowski
Elżbieta i Jan Węgrzynek
Marianna i Józef Zając
Katarzyna i Tomasz Łubian
Katarzyna i Tomasz Piłka
Ewa i Fabian Robak
Marianna i Adam Kot
Agata i Jacek Zawadka
Zofia i Jacenty Piętka
Magdalena i Wincenty Zawadka
Franciszka i Kacper Szostak
Marianna i Tomasz Moreń
Jadwiga i Wojciech Zawadka
Magdalena i Józef Piekarczyk 
Marianna i Krzysztof Kuśnierczyk
Anastazja i Maciej Obłoza
Katarzyna i Kilian Majewski

5xpradziadkowie
Zuzanna i Franciszek Wiedrowski
Wiktoria i Tomasz Józwicki
Łucja i Bartłomiej Sokołowski
Agnieszka i Jan Guzowicz
Elżbieta i Wojciech Koralewicz
Teresa i Andrzej Piłka
Ewa i Józef Romanek

6xpradziadkowie
Małgorzata i Kazimierz Kostecki
Marianna i Jakub Sokołowski


  1. Udało mi się odnaleźć kolejnych braci mojego dziadka Stefana Sowińskiego i teraz układa się to w następujący sposób: Bolesław, Eugenia, Edward, Maria, Regina, Genowefa, Tadeusz, Stanisław, Janina, Helena, Wanda, Krystyna, Stefan, Stanisław, Anna i Teresa.
  2. Na cmentarzu w Parysowie(woj. mazowieckie) pochowana jest moja prababcia Józefa Obłoza. Według rodzinnej legendy porzuciła ona swoje dzieci i w podeszlym wieku zamieszkala z pewnym mężczyzną w sąsiedniej wsi. Oto co udało mi się znaleźć:  Niemiec Marcin (65) - wdowiec po Mariannie Mikos zm. 16 lipca 1909 roku, ur. w Krzywicy w par. Siennica, zam. w Słupie, rodzice już nieżyjący - rodz.: Mateusz i Józefa Zgutka oraz Obłoza z d. Rusznica Józefa (55) - wdowa po Pawle Obłozie zm. 28 września 1902 roku, ur. w Kozłowie, zam. w Starowoli, rodzice już nieżyjący - rodz.: Wojciech i Marianna Kuśnierczyk. Data ślubu (1910.09.26). Wygląda na to że prababcia postanowiła pozostać przy swoim nazwisku i nawet nie przebywać w jednym grobie ze swoim drugim mężem, który zmarł w 1920, a ona z kolei w roku 1940.
  3. Nadal nie udało mi się odnaleźć informacji na temat miejsca pochowania mojej praprababci Balbiny Brzostowskiej, która zakończyla swoje życie gdzieś na Kresach w wieku ok. 105 lat.
  4. Nie potwierdziłem tego jeszcze na 100% ale udało mi się znaleźć akt małżeństwa z 1855 roku-Jana Romanowskiego(wdowca) i Marianny Józwickiej z Wasielewskich (wdowa). Jak się okazuje ok 10 lat później pobierają się ich dzieci(byli przybranym rodzeństwem), którzy są moimi praprapradziadkami.
Zauważyłem że wszystkie gałęzie zaczynają się ze sobą łączyć ze wzgledu na zamieszkanie w kilku parafiach praktycznie wszystkich moich przodków. Dalsze poszukiwania będą polegały na dogłębnych poszukiwaniach na zasadzie eliminacji możliwości(księgi sprzed 1800 zawieraja tylko imie i nazwisko). Będe musiał odbyć podróż do Wilna w celu odnalezienia aktu urodzenia mojej praprababci Julianny Kiernozickiej.
Jeśli chodzi o poszczególne gałęzie to muszę czekać na zindeksowanie ksiąg ponieważ nadal nie ma mozliwosci ich przeglądania. 


wtorek, 2 września 2014

Pielgrzymka...inna niż wszystkie!


    Niezwykła,niesamowita,pouczająca,dająca mnóstwo satysfakcji zarówno fizycznej jak i duchowej...nie tak łatwo jest  mi opisać swoje wrażenia z duchowej wyprawy jaką jest w tym przypadku "III Pielgrzymka rowerowa  na Świętą Górę Grabarkę", czyli miejsce które zwie się sercem polskiego prawosławia. Ci, którym "opowiadałem"  swoje początki z prawosławiem, wiedzą jak wiele dla mnie znaczy ta Góra... to tam wszystko się  zaczęło :)



http://www.cerkiew.com.pl/index.php?view=image&format=raw&type=img&id=1749&option=com_joomgallery&lang=pl
Pożegnalne zdjęcie w Wolskiej Cerkwi

Dzień I:
   Przyznam się, że nie za specjalnie przygotowałem się do wyjazdu
(w dętkach nie było prawie w ogóle powietrza a pompek jak na lekarstwo). Zabrałem najpotrzebniejsze  rzeczy by w sobotni poranek pojawić się na zbiórce przed Cerkwią Św. Jana Klimaka na Warszawskiej Woli, która jest taką "rodzinną" parafią i dlatego właśnie stąd postanowiłem wyruszyć.





http://www.cerkiew.com.pl/index.php?view=image&format=raw&type=img&id=1748&option=com_joomgallery&lang=pl
Przygotowania do wyjazdu


Po krótkim molebniu,odprawionym przez batiuszkę, w grupie kilkudziesięciu osób wyruszyliśmy...i długo nie jechaliśmy, gdyż pierwszy postój był już przy praskim Soborze pw. Świętej Marii Magdaleny, z którego odebraliśmy kolejne osoby(bardzo miło było mi spotkać ludzi których zapamiętałem z ubiegłorocznej pielgrzymki). Tam zostały omówione sprawy organizacyjne tzn. miały być ale coś nie wypaliło :-D ). No ale tak czy inaczej wyruszyliśmy...niestety pogoda nie napawała optymizmem  aczkolwiek gdy po raz n-ty zostałem zmoczony i po chwili wysychałem(
już mi było bez różnicy czy ten deszcz pada czy też nie). Naszym duchowym przewodnikiem został O. Onufry-batiuszka z Holandii który przybył do Polski rowerem(wszyscy byli pod ogromnym wrażeniem wyczynu, jakiego dokonał!).
I tak zmierzaliśmy przez Mińsk, Cegłów i dalej w stronę Siedlec-na miejsce pierwszego nocnego postoju dotarliśmy około godziny 19, zostaliśmy bardzo dobrze przyjęci przez tamtejszą parafię(tak samo zresztą jak rok temu:)





Ktoś tu chyba zgłodniał :D
Przez całą drogę wysłuchiwaliśmy "Słowa Bożego"(przepraszam ale jeszcze nie wiem jak to będzie po "prawosławnemu" :) ) oraz śpiewaliśmy Troparion Przemienienia Pańskiego:(gr. Metamórphōsis, cs. Preobraženije Hospodnie):


  "Przemieniłeś się na górze Chryste Boże, ukazując chwałę swoją Twoim uczniom, na ile ujrzeć mogli. Niech zajaśnieje i nam grzesznym Twoja światłość Wiekuista; przez modlitwy Bogurodzicy, Światłości dawco, chwała Tobie"







Przyznam się że nie spodziewałem się, że podczas tej pielgrzymki będzie jechało prawie dwa razy więcej osób niż w roku ubiegłbym i że będą one tak zróżnicowane(mam tu na myśli zarówno pochodzenie(chociażby siostry z Uzbekistanu(przy okazji je serdecznie pozdrawiam)) jak i zwykłe życie-każdy jest w inny(można powiedzieć na swój sposób) związany z Cerkwią Prawosławną. Domyślam się że niejednego uczestnika zanudziłem swoją opowieścią na temat mojego odnalezienia się w Cerkwi ale powiem wam że wasze historie były o wiele lepsze! I to dzięki nim-takim czy innym mogę poznawać prawosławie z różnych punktów widzenia bo nie wiem czy wiecie ale ja jeszcze jestem takim "dzieckiem" jeśli chodzi o prawosławie :)



Ekipa w komplecie.


Dzień II:
Drugi dzień rozpoczął się pobudką o 6 rano,śniadaniem(jak sobie pomyśle o tych pysznościach...mrrr!) i krótkim molebniem przed samym odjazdem.

Tego dnia pogoda już nam dopisywała i co najlepsze...wcale nie czułem bólu nóg :)
Po drodze odwiedziliśmy dwie cerkwie(m.in. w Narojkach-ahh ten obiad :D


W międzyczasie mijaliśmy przepiękne-zapierające dech w piersiac krajobrazy i widoki wiejskich chat, jakby jeszcze nie skażonych nowoczesnym światem a do tego  przeurocza rzeka Bug! Niesamowite!

 

 



No cześć :)


Tego dnia dołączył do nas O. Łukasz Godun- uczestnik  i duchowy przewodnik ubiegłorocznej pielgrzymki, który po raz kolejny wprowadził nas bardzo dogłębnie w sens pielgrzymowania,sens święta Przemienienia Pańskiego jak i sens samej wiary.Mijaliśmy kolejne kilometry aż wreszcie udało nam się dotrzeć nie tylko na Świętą Górę Grabarkę ale i na wcześniej wspomniany sens wiary.

Święta Góra Grabarka:














Mój pobyt na Świętej Górze Grabarce opierał się głównie na rozmyślaniu...rozmyślaniu o Bogu i o wierze.Brałem udział w kilku Liturgiach oraz Akafistach, w których brały udział rzesze wiernych.
W międzyczasie napiłem się wody ze źródła,złożyłem kartki"za zdrowie" oraz rozmawiałem... zarówno z pielgrzymami, jak i z "nieznanymi" wiernymi,którzy w różnoraki sposób ukazali się w tym czasie w moim życiu.Po raz kolejny wyruszyłem w poszukiwaniu wiary i po raz kolejny odkryłem jej kolejną część i mam nadzieję że w przyszłym roku będę miał okazję doznać kolejnego poznania Hospoda Isusa Chrysta.






 Z tego miejsca chciałbym wszystkim bardzo serdecznie podziękować za wspólne pielgrzymowanie,wysłuchiwanie moich opowieści, które nie należą do ciekawych opowiadań i za wspólne przeżywanie drogi do Boga.
Szczególne podziękowania składam dla organizatorów wyprawy jak również dla duchowych przewodników pielgrzymki. Mam nadzieję że za rok również się spotkamy :)

P.S. Przepraszam jeśli napisałem coś nie tak jak powinienem...dopiero wkraczam w dorosłe życie :)